Dziś produkuje się Adam. I dzięki temu, ja mogę robić tylko to, co naprawdę lubię.
Czyli nie gotować. Bo ja to jednak w duszy kucharką nie jestem. Między innymi dlatego prowadzę bloga, gdybym miała kucharską duszę, poprzestałabym na gotowaniu. A tak to muszę sobie zapewniać inne towarzyszące gotowaniu przyjemności, tak żeby nie osłabnąć w wysiłkach.
Wybieranie przepisów i kombinowanie jest przyjemne, nie powiem. Potem następuje faza przygotowywania, nie lubię żeby za długo trwała, i staram się ją skracać do niezbędnego minimum, chociaż zdaję sobie sprawę, że jest jednak konieczna, żeby mieć się potem czym delektować i mieć co opisać.
Jak już jest ugotowane, trzeba zrobić zdjęcia, co lubię, nawet bardzo, ale nie mam do tego sprzyjających warunków. A nawet bardzo niesprzyjające. Adam nigdy nie chce trzymać białego kartonu, który u mnie robi za ekran doświetlający. A nawet jak trzyma, to z reguły nie dłużej niż dwie minuty, potem zaczyna burkać pod nosem (wolę nie wsłuchiwać się specjalnie w burczane kwestie, raczej nie spodziewam się parlamentarnych) i sobie idzie, często w połowie zdjęcia. A potrawa w tym czasie stygnie i mój żołądek wariuje. Statywu nawet nie próbuję rozstawiać, bo sama bym tego nerwowo nie wytrzymała. No i musiałabym zostać witarianką, czyli wszystko jeść na zimno. Czyli fotografuję w trudnych warunkach, bardzo trudnych nawet. Przeczytałam gdzieś na blogu że sesja fotograficzna potrafi trwać godzinę. Dla mnie to kosmos, żadna moja sesja nie trwała dłużej niż pięć minut, a kunszt polega u mnie na tym, żeby w ciągu tych pięciu minut osiągnąć rezultat możliwie nie tragiczny, w fotografii sprawdziłabym się chyba tylko jako fotoreporter.
Potem następuje faza konsumpcji, która z reguły trwa za krótko i za szybko się kończy. Jest oczywiście bardzo miła, ale wydaje mi się nieco przereklamowana.
A potem siadam przy komputerze do obróbki zdjęć. Nooo i wtedy dopiero się rozmarzam. Mogę godzinami zdjęcia wybierać, poprawiać, obrabiać, kadrować. Czynność która mnie wybitnie uspokaja i wycisza (a jest co obrabiać, zważywszy na pospieszny charakter sesji zdjęciowych). Dopiero wtedy tak naprawdę delektuję się potrawą, i dzięki temu pamiętam co tak naprawdę zrobiłam i zjadłam. Opis jest już mniej ulubioną czynnością, ale jakoś daję radę.
A dziś Adam wyprodukował musztardę. Pierwszy raz mieliśmy do czynienia z musztardą która pachnie i to obłędnie, więc raczej już nie będziemy kupować musztardy, zwłaszcza że i tak znalezienie takiej, która składa się tylko z octu, gorczycy i soli, graniczy z cudem.
WERSJA PIERWSZA - musztarda gładka, piekielnie ostra
Składniki:
(niecały słoiczek 200 ml)
- 2 opakowania białej gorczycy - po 30 g każde
- pół płaskiej łyżeczki soli
- 2 łyżeczki miodu - można zastąpić innym słodem lub pominąć dla wersji wegańskiej
- płaska łyżeczka kolendry
- 4 łyżeczki octu jabłkowego - bez konserwantów
- białe wino - do uzyskania pożądanej konsystencji
Gorczycę i kolendrę należy dokładnie zmielić w młynku do kawy. W niedużym słoiczku wymieszać wszystkie składniki razem, na końcu dodając wino, do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Wstawić słoiczek do lodówki. Następnego dnia, kiedy mikstura nasiąknie i zgęstnieje, należy znowu dodać wina.
WERSJA DRUGA - musztarda francuska
Składniki:
(1/3 słoiczka 200 ml)
- 2 łyżeczki czarnej gorczycy
- 4 łyżeczki białej gorczycy
- łyżeczka miodu - można zastąpić innym słodem lub pominąć dla wersji wegańskiej
- 2 łyżeczki octu jabłkowego - bez konserwantów
- 2 szczypty soli
- białe wino - do uzyskania pożądanej konsystencji
Jedną łyżeczkę białej gorczycy należy dokładnie zmielić w młynku do kawy. W niedużym słoiczku wymieszać wszystkie składniki razem, na końcu dodając wino, do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Wstawić słoiczek do lodówki. Następnego dnia, kiedy mikstura nasiąknie i zgęstnieje, należy znowu dodać wina.
Poza wszystkimi wyżej wymienionymi przyjemnościami blogowymi, bardzo wielkim dopingiem i gratyfikacją są Wasze wszystkie komentarze i maile, za co bardzo Wam dziękuję, mój organizm naprawdę wiele dzięki Wam zyskuje, a ja uwielbiam czytać wszystkie Wasze historie.
Poza wszystkimi wyżej wymienionymi przyjemnościami blogowymi, bardzo wielkim dopingiem i gratyfikacją są Wasze wszystkie komentarze i maile, za co bardzo Wam dziękuję, mój organizm naprawdę wiele dzięki Wam zyskuje, a ja uwielbiam czytać wszystkie Wasze historie.
Dominika
z przyjemnością przeczytałam o blogowaniu , ja co prawda uwielbiam gotować ,ale fotografowanie z czterema kotami i burczącymi brzuchami bardzo kiepskim aparatem to koszmar i u mnie :D
OdpowiedzUsuńa musztardy sobie zapisuje tzn przepisy