sobota, 19 maja 2012

WEEKENDOWY ZESTAW ŚNIADANIOWY

Pewna Osoba w ogóle nie uznaje argumentu sobotniego wieczoru i niezwykle go trudno gdzieś wyciągnąć. Ale w zeszłą sobotę przyjechali Ż i E (proszą o anonimowość). Zrelaksowaliśmy się miłą rozmową i jak już dojrzeliśmy do podjęcia dalszych akcji towarzyskich, trzeba było ogłosić wyniki konkursu „kto prowadzi”. Gdy wykluczyliśmy tych którzy usiłowali się zakwalifikować, mimo że dopiero bezskutecznie walczą o prawo do kierowania pojazdami mechanicznymi i tych którzy spożyli, zanim konkurs oficjalnie ogłoszono (bo też otwarcie zbiegło się z ogłoszeniem wyników), Pewna Osoba, pozostający pod wpływem jedynie odurzającego uroku reszty naszej wesołej kompanii, okazał się niekwestionowanym zwycięzcą. Pogratulowaliśmy mu i ruszyliśmy na spotkanie kolejnych jakże miłych, a dawno nie widzianych znajomych.
Jeśli miałabym się trzymać prawdy, należałoby powiedzieć, że wieczór, choć dzięki Ż miał w sobie pewien rys sportowy, w większości upłynął nam na rozmowach o kondycji współczesnej sztuki i relacjach z dalekich podróży. Prawda jednak ma to do siebie, że nikt w nią nie wierzy.  Powiem więc tylko, że była to całkiem satysfakcjonująca saturday night i mogła jeszcze trochę potrwać, gdyby nie padła propozycja potańczenia. Pewną Osobę na tyle przeraziła wizja dyskoteki, że jego gwałtowna ucieczka wytworzyła tunel powietrzny, a może nawet trąbę powietrzną, coś w każdym razie, co wciągnęło mnie, Ż i E, i wyrzuciło dopiero w punkcie wyjściowym, czyli u nas w domu. Ż i E byli już na tyle zmęczeni słuchaniem o cudzym zwiedzaniu dalekich krajów, że nie mieli ochoty na zwiedzanie choćby własnego mieszkania i zostali na noc.
W ten sposób, w niedzielny poranek, który jak wiadomo czasem okrutniejszy bywa niż poniedziałkowy, nie jedna, a trzy osoby napierały na mnie żebym zrobiła śniadanie. Na nic się zdały moje protesty, na nic ukrywanie się pół godziny pod prysznicem. Zastosowałam więc zestaw regeneracyjny, który działa równie skutecznie na nadmiar radości, jak i na nadmiar smutku.

KAWA GOTOWANA
Mam niskie ciśnienie i źle znoszę gwałtowne zmiany temperatur. Kawa w takich sytuacjach bywa ratunkiem. Z drugiej strony niezbyt dobrze wpływa na mój system nerwowy. Poza tym mam kłopoty ze snem, co też skłania mnie do ograniczania kofeiny.
Kompromisem jaki udało mi się wynaleźć jest kawa gotowana. Inspiracją stał się dla mnie przepis z książki Anny Ciesielskiej „Filozofia zdrowia”. Ale go zmodyfikowałam – robię kawę przede wszystkim dużo mocniejszą, pewnie za mocną.
  • Kawa sypana – lubię kawy przede wszystkim nie kwaśne, mogą być z lekkim posmakiem goryczy i niezbyt dokładnie zmielone, ale jeśli nie mamy w domu, kawy kupionej w palarni, używam którejś dostępnej w markecie. Moim zdaniem gotowanie wzmaga kwaskowaty posmak w kawie.
  • Świeży imbir, goździki, cynamon w laskach, kardamon
  • Miód
Do rondelka wlewam wody po szklance na osobę, i dodaję przyprawy. Kroję ok. dwu centymetrowy, gruby kawałek imbiru, wrzucam dziesięć goździków, dwie laski cynamonu (cynamon w proszku wytwarza zawiesinę, której bardzo nie lubię), cztery rozgniecione nasionka kardamonu (zapach kardamonu szybko się ulatnia, więc wolę go kupować w nasionach). I zagotowuję. Do aromatycznego wrzątku wsypuję  kawy po trzy śmiałe łyżeczki na osobę.
I tu w gotowaniu tej kawy jest moment, który najbardziej lubię, i nad którym warto się zatrzymać.
Mój znajomy lekarz z Mongolii, zajmujący się akupunkturą, opowiadał mi, że przeżył szok, gdy ktoś w Polsce zaprosił go na herbatę i po prostu zalał wrzątkiem saszetkę. Bo w Mongolii przygotowanie herbaty czasem trwa nawet godzinę, już gotujący się napar, zdejmuje i stawia się znów na ogniu nawet kilkadziesiąt razy. Liczy się uwaga i troska przygotowującego, ją podaje się gościowi, razem z herbatą.
Ja swojej kawy nie przygotowuję aż tak długo, a jednak zwracam uwagę na „rytualny” aspekt. Wytworzyłam nawet swoje prywatne symbole. Tuż po wsypaniu kawy, nieco zmniejszam temperaturę, by kawa od razu nie zawrzała. Mieszam ją wtedy zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, bo jestem osobą łatwo się oburzającą i przekorną, więc myślę że brakuje mi niezbędnej zgody na to co jest. Ale osoby nazbyt uległe namawiałabym na eksperyment z odwrotnym mieszaniem. Gdy już się zagotuje podnoszę i stawiam z powrotem trzy razy.
Działa nawet w takiej sytuacji, jak tydzień temu, gdy wszyscy tupią nerwowo i chcą natychmiast, i celebrują co najwyżej mgliste wspomnienia z poprzedniego wieczoru, poza tym zamiast rozmawiać ze sobą dzwonią i umawiają się dalej. Bo stanie nad coraz bardziej pachnącym rondelkiem zawsze mnie jakoś rozrzewnia. Mieszając w skupieniu, podnosząc, stawiając, znów podnosząc, itd. cieszę się swoją obecnością i tych, co za chwili będą kawę pili.
Tę radość przelewam w co tam się akurat uda. Lubiłabym przelać do dzbanka, ustawić filiżanki i się tym piciem kawy porozkoszować. Ale dzbanka na kawę nie mogę znaleźć, filiżanki w zmywarce, która się złośliwie sama nie włączyła, poza tym Pewna Osoba upiera się żeby pić w swoim niedomytym kubasie. I tak też jest dobrze.
Nawet jeśli w dodatku dolewają sobie do tej kawy mleka.
Pewna Osoba opracował sposób ubijania mleka w szklanej zaparzarce. Jest rewelacyjne. Ale w przypadku tej gotowanej kawy powinno się poczekać aż trochę przestygnie i wtedy posłodzić niewielką ilością miodu.

Nieustannie jest mi zimno. Gdzieś wyczytałam, że dla rozgrzania organizmu wcale nie są najlepsze mocno rozgrzewające przyprawy jak cynamon i kardamon. Nie wiem. Faktem jest, że bardzo wysuszają. Dla siebie daję mniej imbiru, i dużo goździków, a na koniec, do gotowej już kawy, odrobinę pieprzu.

ZUPA ŚNIADANIOWA
Inspiracja również z książki Anny Ciesielskiej i stamtąd nazwa. Ale ja nie tyle robię zupę, co raczej kaszę z owocami. Podaję przepis na porcję dla czterech osób.
  • Kasza jaglana – cztery kopiaste łyżki
  • Płatki owsiane – trzy kopiaste łyżki
  • Ewentualnie siemię lniane – dwie łyżeczki
  • Trzy dojrzałe, słodkie i soczyste jabłka, ewentualnie banany, maliny, gruszki (słodkie owoce o wyrazistym smaku)
  • Rodzynki, ewentualnie daktyle
  • Orzechy włoskie lub migdały (mogą być płatki)
  • Przyprawy: kurkuma, imbir (suszony), goździki
  • Ewentualnie masło
Do gotującej wody dosypuję szczyptę kurkumy. Potem dorzucam kaszę jaglaną. Po ok. pół godzinie kiedy kasza już prawie jest gotowa, dorzucam siemię lniane i płatki owsiane , gotuję jeszcze parę minut i dodaję suszony imbir, potem rodzynki i daktyle w celu dosłodzenia kaszy (ilość zależy od tego, jak słodką kto lubi, ja stosuję rodzynki sułtańskie, dodaję kilka, i ze dwa pokrojone, suszone daktyle). Czasem, gdy pobolewa mnie żołądek robię tę potrawę przede wszystkim z płatków owsianych i siemienia, kaszy dodaję co najwyżej łyżkę. Chociaż kasza jaglana bardzo jest zdrowa, mój żołądek dobrze reaguje na taki zestaw płatkowo-siemieniowy, wtedy rezygnuję z rodzynek, lub daję ich bardzo mało. Siemię lniane daje bury kolor, który na przykład Pewną Osobę niepokoi, jeśli przygotowywać tę potrawę na jakąś okazję, gdzie liczy się też wygląd, można z siemienia zrezygnować.


Jeśli potrzeba dolewam wody. Na końcu dodaję łyżkę masła. Można następnie wrzucić jabłka, ale nie banany bo robią się „kartoflane”. Jednak ja przesmażam owoce na patelni osobno. Z dwóch powodów. Po pierwsze czasem zostaje trochę kaszy, jeśli nie ma w niej owoców, odgrzewana, nawet następnego dnia dobrze smakuje (w razie gotowania z premedytacją na zapas lepiej zastosować samą kaszę). Nie jestem natomiast zwolenniczką odgrzewania warzyw i owoców (choć czasem to robię). Po drugie uprażone na patelni jabłka razem z bananami są słodkie, mają bardziej zdecydowany smak niż zagotowane z kaszą.

Zdecydowanie wolę wersję z gruszkami i malinami, niż z bananami. Ale to wersja letnia. Bo owoce muszą być świeże. Gruszki dodaję, gdy jabłka są już miękkawe. Maliny na samym końcu, tylko żeby trochę nabrały temperatury.
Jeśli mam więcej czasu również osobno prażę orzechy i pokrojone migdały (lub gotowe płatki migdałów) czyli „posypkę”, jeśli czasu nie mam wrzucam je do owoców (ale wtedy efekt smakowy jest dużo gorszy). Najbardziej lubię to w wersji nie zmieszanej. Czyli na dół już do pucharków warstwa kaszy z płatkami, a na górę owoce, posypane chrupiącymi orzechami.
W zeszłym tygodniu po zjedzeniu tego śniadania byliśmy jak nowi. Znów mamy weekend więc równie miłych wrażeń wszystkim życzę.

Agnieszka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz