To pierwsza potrawa na tym blogu zawierająca gluten. Ale bez pszenicy, bo tego się trzymam twardo, mam na nią dużą nietolerancję a z lektur wynika też, że jest ona ze zbóż najbardziej szkodliwa. Przepis z którego korzystałam jest w dwóch opcjach - bezglutenowy z ryżem albo glutenowy z jęczmieniem. Dla mnie to w zasadzie bez różnicy, bo podobny stopień nietolerancji (nieduży) mam na jęczmień i ryż. Ponieważ moja przerwa w jedzeniu zarówno ryżu jak i jęczmienia była znacznie większa niż zalecane 3 miesiące, mogę je jeść w niedużych ilościach i nie za często, jeśli nie odczuwam żadnych przykrych efektów. Z lektur wynika, że przy nietolerancjach ma również znaczenie stopień przetworzenia - więc jeśli ryż to lepiej brązowy a jeśli zboże to w formie ziarna. Ryż czasem jadam (bardzo rzadko) pomyślałam więc, że może pora na jęczmień. I tak też zrobiłam. Adam na rynku kupił pęczak, który wyglądał na nie oczyszczony - bo był taki wybór - obok leżały bardziej białe oczyszczone ziarna, te nieoczyszczone były bardziej żółte i mniej regularne. Kupiony pęczak sprawdził się znakomicie.
Natomiast do potraw z makiem zniechęcało mnie do tej pory zalecane we wszystkich przepisach trzykrotne mielenie. Zastanawiałam się czy jest to konieczne ale nie miałam jakoś odpowiedniego bodźca do spróbowania bez mielenia. I wreszcie znalazłam taki przepis - na blogu Smakoterapia. Moja wersja nie jest wegańska ze względu na użycie miodu, ale można go przecież łatwo zastąpić dowolnym syropem.
Składniki:
- szklanka pęczaku
- szklanka maku
- pół szklanki mleka kokosowego - kupuję takie bez środków spulchniających, to można łatwo poznać - po otwarciu puszki zawsze będzie rozwarstwione, z twardą skorupą na wierzchu. Jeśli w środku jest biała gęsta śmietanka z lekką pianką bez skorupy, na bank spulchniacze są w środku, nawet jeśli na puszce nie są opisane.
- garść daktyli
- garść fig
- garść rodzynek
- garść moreli
- garść orzechów włoskich
- garść migdałów
- 2 łyżki miodu
- sok z połowy cytryny
- łyżka likieru amaretto
Pęczak ugotowałam pod przykryciem w 2 szklankach wody do miękkości - około pół godziny. Mak po przepłukaniu zagotowałam w szklance wody i gotowałam pod przykryciem 20 minut. Odlałam wodę, a mak zmiksowałam z mlekiem kokosowym (mniej więcej, bo nie widać było specjalnych efektów tego miksowania). Wszystkie bakalie starannie pokroiliśmy w kosteczkę, orzechy pokruszyliśmy, migdały posiekaliśmy. W misce wymieszałam ugotowany pęczak, masę makową oraz bakalie. Dodałam miód, sok z cytryny i likier. Wymieszałam dokładnie i włożyłam do lodówki do przegryzienia.
Kutia wyszła bardzo dobra, zajadamy się nią cały czas. W końcu taką potrawę robi się w najlepszym razie raz na rok. Myślę, że jest zdrowsza niż ta tradycyjna z ziarnem pszenicy, a już na pewno zdrowsza od wszystkich wariantów lokalnych z kluskami lub czerstwą bułką.
Dominika
Uwielbiam kutię, to jedno z moich ulubionych świątecznych dań :) Bardzo apetycznie sie tu prezentuje.
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie jadłam typowej kutii. Ale czekam okropnie na kluski z makiem<3
UsuńJa zrobię wersję z brązowym ryżem. Tak się zastanawiam czy nie zmielić suchego maku w młynku...
OdpowiedzUsuńTeż może być to dobra opcja, ale nigdy nie wiedziałam, żeby ktoś tak robił. Może spróbuje kiedyś :)
UsuńJak dla mnie za gęsta. Generalnie potrawę uwielbiam ;)
OdpowiedzUsuńOmomom, polecam, przepyszne.
OdpowiedzUsuń