środa, 20 marca 2013

GŁÓD I ABSOLUTNIE NIEJADALNE KORALE

W powieści Toni Morrison Umiłowana jest scena, w której ostatnim życiowym głodem umierającej kobiety okazuje się głód kolorów.
"Zimy w Ohio były szczególnie ciężkie, jeśli się miało apetyt na kolory. Jedynego dramatu dostarczało niebo, bo liczenie na widoki Cincinnati  jako na zasadniczą radość życia było naprawdę niedorzecznością."
Przy polskiej przedłużającej się zimie, ja również na próżno wyglądam jakiegokolwiek urozmaicenia. A niebo, które - to prawda - jesienią i zimą potrafi  dać niesamowity spektakl, choćby dziś jest tylko szaro-burą pokrywką. Nie przynosi ratunku - już raczej dobija.
Głód kolorów, jest jednym z tych głodów, z którymi trzeba się obchodzić umiejętnie.
Są głody proste tym wystarczy dać to, czego się domagają. Są też głody oszukańcze - te karmione rosną. Tak jest z głodem posiadania, gromadzenia, z dziwacznym niepokojem, który nie pozwala powiedzieć: tyle mi wystarczy, więcej nie potrzebuję.
(Myślałam o nich, gdy natrafiłam na post na blogu Bei (tu) z apelem o niemarnowanie jedzenia. Temat mnie bardzo poruszył). Taki jest też głód słodyczy, o którym pisała Dominika. Czy wszelkie uzależnienia.
Ale mój głód kolorów jest z tych głodów, które dopominają się czegoś co choć ważne, zostało zarzucone jako niemożliwe. Jak kolory zimą.
Bo ani jaskrawe ubrania, ani zdjęcia z wakacji nie dają tego, co położenie się w słońcu w trawie. A nawet po prostu podlewanie roślin na tarasie i popatrzenie na drzewa, zimą nie tylko sprowadzone do szkieletów, ale też bardziej nieruchome.
W takim uparcie zimowym marcu jak ten, nie pomaga nawet pożeranie w różnych postaciach marchewek i - jeśli uda się kupić - kolorowych jabłek.
W związku z tym kiedy była u mnie w odwiedzinach moja dziewięcioletnia bratanica namówiłam ją do produkowania koralików z modeliny. Bo zawsze to przynajmniej można sobie kolory pougniatać.
Baśniowo kolorowe drzewo rozpadło nam się w czasie wygrzewania w piekarniku. Biało czarne guziki, które zamierzałam przyszyć do swetra zżółkły, wyczuwając najwyraźniej moje znużenie tymi dwoma kolorami. Ale i tak wyszło mnóstwo barwnych kulek.
Wszystko posmarowałyśmy olejem, żeby miało intensywniejszą barwę i połysk. Starym olejem słonecznikowym, którym Pewna Osoba dla zdrowia miał płukać usta, a zamiast tego gdzieś upchnął.
Wyobrażałam sobie, że wraz z tym starym olejem nasze modelinowe korale wchłaniają resztki - tak jak wreszcie przecież błoto wchłonie śnieg, a potem trawa błoto. Jak myśmy z Pewną Osobą with a little help of our friends wchłonęli nasze zimowe zapasy, tylko słoiki, te których nie będziemy dalej wykorzystywać są gorzej wchłanialne. Tak, tak wyobrażałam sobie że tymi koralami przypominam najbliższej, niezbyt malowniczej, okolicy, że pora już się otrząsnąć z tych szarości, pora się zdobyć na zielone pędy, i jaskrawe słoneczne światło. Bo ile mogą czekać moje cebulki kwiatów, naszykowane do eksperymentalnego trawnika, który ma dopiero powstać, na skrawku, nazywanym przez Władzia Ziemią Na Której Nigdy Nic Nie Rośnie?
Do tych swoich szamańskich zapędów Zośce się nie przyznałam. Bo to dziewczynka mocno stojąca na ziemi i nawet Wicia udało jej się przekupić cukierkami, żeby ją na sankach ciągnął.
Ją bardziej interesował czysto użytkowy aspekt naszej produkcji - choć jak wyciągnęłyśmy wciąż tłuste kulki z piekarnika, widać było, że raczej w to rękodzieło ustrajać się nie ma zamiaru.
I może to się wydawać temat zupełnie nie kulinarny, ale te korale, które sobie zostawiłam, do tej pory pachną trochę jak ciastka (co dziwne ten stary olej w połączeniu z modeliną dał całkiem apetyczny zapach), i jak się liście na drzewach i inne trawy nie ruszą, to ja nie zważając na to, że chyba mi nie wypada będę je nosić jako talizman, chroniący przed okropnym głodem kolorów, który gdy zbyt długo nie zaspokojony prowadzić może i do zupełnej apatii.


A przepisu nie ma, bo na takie głody wiercące dziurę w brzuchu: nie ignoruj mnie, zajmij się mną, zajmij, które na przednówku lubią się uaktywniać, każdy już sam jakiś przepis musi sobie znaleźć.

Agnieszka

3 komentarze:

  1. cyt: "A przepisu nie ma bo na takie głody wiercące dziurę w brzuchu: nie ignoruj mnie, zajmij się mną, zajmij, które na przednówku lubią się uaktywniać, każdy już sam jakiś przepis musi sobie znaleźć."

    dzieki, znalazłam tu wyartykułowanie dokładnie tego co jest we mnie :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomysl 'produkcji' kolorowych koralikow swietny :) Od razu sie robi troche radosniej, prawda?
    A ja w tym roku jakos dziwnym trafem o wiele lepiej znosze czekanie na wiosne niz zazwyczaj... I listopad lepiej znioslam lepiej niz zwykle, i dluzacy sie zimny luty. Mam wrazenie, ze to rowniez moze byc wplyw pewnych zmian w diecie (i w zyciu ;)); to tak jakby organizm mial wszystko czego mu potrzeba i niczego sie nie domagal, a tylko czekal cierpliwie na cos milszego niebawem ;) Oby tak zostalo na dluzej :D
    A dzis i jutro spacer w sloncu nad jeziorem, weekend bowiem znow ma byc deszczowy, trzeba wiec ten czas dobrze wykorzystac :)
    (tym bardziej, ze koncza mi sie ferie i od poniedzialku wracam do pracy...)

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pewnie jak się trzyma dietę i zadba o dobry nastrój, to każda pogoda ma swój urok. U mnie za oknem znów śnieg - piękne, bożonarodzeniowe widoki. Niemniej cierpliwość nie jest moją mocną stroną ;-). Boże Narodzenie już było! Zaklinam na wszelkie sposoby nadejście wiosny. I z pokorą przyjmuję nieskuteczność tych zaklęć ;-).

      Usuń