To nie musi być mazurek, chociaż u mnie wystąpił w takiej roli. Kruchy spód, owocowe wypełnienie, po prostu pyszne ciasto.
Święta. Nie kojarzą mi się ze spokojem i przyjemnością. Raczej ze stresem i zawsze nie do końca dobrze spełnianymi powinnościami. Próbuję to zmienić, dużo już się udało, ale mojej głowie czasem dalej idzie opornie.
Święta. Postanowiłam zrobić mazurek, przejrzałam przepisy, stworzyłam sobie własną wersję, uznałam że jest logiczna, proporcje są dobre na zamierzoną wielkość, po czym wykonałam go dokładnie według planu. Wyrobiłam ciasto, wylepiłam blachę, upiekłam spód, przygotowałam nadzienie, wszystko w ustalonej wcześniej kolejności i bez potknięć. Wyłożyłam nadzienie na spód, włożyłam całość do lodówki i poszłam spać, bo było już dość późno. No i tu się zaczęło. W nocy objawiło mi się jasno, że spód na pewno jest za cienki, jest go za mało, nadzienia za dużo, w dodatku na pewno nie zgęstnieje, nie da się pokroić i w smaku też będzie pewnie takie sobie bo cóż za finezja może tkwić w zmiksowanych suszonych śliwkach i morelach. Jednym słowem będzie to porażka i może lepiej byłoby od razu po cichu się tego produktu pozbyć, bez konieczności pokazywania go innym i próbowania.
Rano wstałam, lekko zażenowana swoim niedokonanym jeszcze ale nieuniknionym niepowodzeniem, bez przekonania wstawiłam do piekarnika, żeby choć trochę jeszcze stężał, podpiekłam, przekroiłam na pół i zawstydzona połowę zaniosłam na wizytę. W trakcie wizyty spróbowałam nawet, ale przekonana z góry o niewypale nawet go dobrze nie poczułam.
Dopiero w domu usiedliśmy spokojnie, zrobiliśmy herbatę, pogadaliśmy po ludzku, ukroiliśmy sobie po kawałku....i okazało się że jest pyszny. Spód nie jest za cienki, proporcje nadzienia idealne, wszystko dość ładnie trzyma się razem. Skończyliśmy go z Adamem i Zośką jeszcze tego samego dnia i była to naprawdę czysta przyjemność.
I o co tutaj chodzi, bo przecież nie o ciasto, robię ich od roku sporo i nie roją mi się w głowie żadne takie pomysły, na ogół robię je od niechcenia i w tempie szybkim zjadam, zachwycona rezultatem, a ewentualnymi kruszeniami czy niekrajalnością nie przejmuję się wcale. Czemu perspektywa się zmienia kiedy przeznaczam coś dla szerszego grona odbiorców? Czemu nie wystarcza mi że mnie smakuje i czemu z góry zakładam że innym nie będzie? Czy kiedyś moja głowa, która przez większość czasu jest moim sprzymierzeńcem, przestanie mi robić kawały? Już więcej jej na to nie pozwolę, mazurek mi o tym przypomniał, figlom mojej głowy mówię zdecydowanie nie.
MAZUREK Z SUSZONYMI OWOCAMI
Składniki:
- szklanka mąki owsiano-jaglano-gryczanej, zmielonej z płatków owsianych i kasz (osoby z celiakią muszą zadbać o płatki owsiane bezglutenowe)
- szklanka migdałów
- 1/4 szklanki oliwy
- 1/4 szklanki cukru trzcinowego
- 180 g - mała paczka tofu naturalnego
- szklanka suszonych moreli
- pół szklanki daktyli
- pół szklanki suszonych śliwek
- pomarańcza
Migdały zmiksowałam na prawie mąkę. Mąkę, cukier i zmiksowane migdały zmieszałam razem. Dodałam oliwę i rozdrobnione tofu. Wyrobiłam ciasto, którym wylepiłam formę wyłożoną papierem do pieczenia (okrągła, o średnicy 20 cm.). Brzegi wyższe, tak żeby w środek włożyć później masę owocową. Upiekłam spód w temperaturze 180 stopni 30 minut (mój piekarnik piecze wolno, z reguły powinno to być ok 20 minut). Morele, daktyle i śliwki zalałam niedużą ilością wody i gotowałam aż zmiękły. Przełożyłam je do miksera razem z obrana pomarańczą i zmiksowałam na gęstą masę, którą wyłożyłam na całkowicie wystygły spód. Ponieważ obawiałam się że masa będzie za rzadka więc dodatkowo podpiekłam jeszcze ciasto w piekarniku, ale można poprzestać już tylko na włożeniu do lodówki.
Dominika
Wlasnie jestem po konspumcji czekoladowego placko-deseru, a i tak bym zjadla jeszcze twojego mazurka ;) Bloga dodaje do swojej listy :>
OdpowiedzUsuń