Z zaczerpniętych z internetu mądrości wyczytaliśmy o właściwościach kaliny i korzystając z umiejętności mojego męża rozpoznawania różnych leśnych roślin (sama nigdy bym się nie poważyła na przyniesienie z lasu czegokolwiek, może za wyjątkiem jagód, jeżyn i kurek), postanowiliśmy uczynić sobie na zimę jakiś kalinowy słoiczek. Trochę znaleźliśmy jej w lesie ale główny zbiór dokonał się na krowiej łące, do tej pory nie wiemy czy na pewno łąka, a zatem i kalina, nie była prywatna. Mam nadzieję że dużych szkód nie poczyniliśmy, kaliny jeszcze tam sporo zostało :).
A co do wspomnianych właściwości leczniczych kaliny, to głównie działa przeciwskurczowo i przeciwkrwotocznie, wykorzystywano ją więc dawniej do łagodzenia dolegliwości menstruacyjnych, oraz wzmacnia naczynia krwionośne, co w dzisiejszych czasach każdemu się przyda.
Uwaga! Kaliny nie wolno spożywać na surowo, zawiera szkodliwe składniki, które dezaktywują się pod wpływem mrożenia lub obróbki cieplnej.
A co do wspomnianych właściwości leczniczych kaliny, to głównie działa przeciwskurczowo i przeciwkrwotocznie, wykorzystywano ją więc dawniej do łagodzenia dolegliwości menstruacyjnych, oraz wzmacnia naczynia krwionośne, co w dzisiejszych czasach każdemu się przyda.
Uwaga! Kaliny nie wolno spożywać na surowo, zawiera szkodliwe składniki, które dezaktywują się pod wpływem mrożenia lub obróbki cieplnej.
Składniki:
- 1,2 kg owoców kaliny
- 1,5 szklanki (300 g) cukru trzcinowego
- szklanka wody
Przede wszystkim kalinę trzeba koniecznie przemrozić lub zbierać po pierwszych przymrozkach, żeby częściowo pozbyć się goryczy. My zbieraliśmy teraz, więc po obraniu zamroziliśmy ją na jakiś tydzień (co najmniej 24 godziny). Po rozmrożeniu wszystkie składniki wrzuciłam do garnka i zagotowałam. Gotowałam aż do rozpadnięcia się owoców. Nie jesteśmy zazwyczaj zwolennikami przecierania owoców, ale pestki kaliny są spore i twarde, nie uda się chyba zrobić przyjemnego dżemu bez przecierania. Adam przetarł więc masę przez sito i zagotowałam ją powtórnie. Gotowałam do lekkiego zgęstnienia, po czym zapakowałam do wyparzonych słoiczków i zapasteryzowałam w piekarniku (120 stopni, 20 minut).
Niewielką część masy zostawiliśmy bez pasteryzacji, do spróbowania. Galaretka po ostygnięciu trochę zgęstniała (kalina zawiera sporo pektyny) ale nie osiągnęła stałej konsystencji. W smaku okazała się pyszna, o niepowtarzalnym smaku, leciutka goryczka absolutnie mi nie przeszkadzała.
Dominika
Mniam! 5 minut temu skończyłam obiad a znowu zrobiłam się głodna...
OdpowiedzUsuńSuper pomysł! Miałem okazję pić napój z kaliny, dawno temu w Mińsku na Białorusi. Smak miał dobry ale dziwny zapach. Czy Twoja galaretka też ma ten specyficzny zapach?
OdpowiedzUsuńW trakcie gotowania kalina pachnie starym serem, faktycznie jest to dziwny zapach. Ale końcowy produkt po ostygnięciu jak dla mnie nie miał już tego zapachu.
UsuńDzięki! Pomimo upływu czasu zapamiętałem ten dziwny zapach ;-)
OdpowiedzUsuń