Wypracowaliśmy sobie z Pewną Osobą taki nieładny zwyczaj, że kiedy oboje mamy dużo na głowie, to wyczekujemy kto z nas pierwszy się złamie i pójdzie wreszcie po zakupy i wreszcie ugotuje, a wtedy drugi siup! niepostrzeżenie też się naje. Nie nagabujemy się nawzajem, nie kłócimy, każdy przyczajony wyjada resztki. W trakcie ostatnich tego typu rozgrywek brałam udział w wyczerpującym weekendowym warsztacie.
Jeszcze piątek był całkiem niezły. Na warsztacie spotkałam Magdę, która przewidując intensywny wieczór przyniosła sobie zupę w słoiku. Zastosowałam taktykę totalnego zaskoczenia, przejęłam słoik i szybko wszystko zjadłam. Ten sukces niestety mnie nadmiernie ucieszył. Zaczęłam piać niczym połączenie Piotrusia Pana z królem Julianem: "Madzia doceniam, że o mnie zadbałaś, ale jutro przynieś mi zupę w termosie, bo ta niestety ci wystygła." Efekt był łatwy do przewidzenia: w sobotę od rana Magda spokojnie jadła kanapki i chociaż ją błagałam, a nawet zaczęłam się ślinić - nie dostałam ani gryza.
Trudno było, ale jakoś przetrwałam. Wróciłam po głodnym dniu do domu, dopadam do lodówki, a tam to samo, co przez cały poprzedni tydzień: twarde nieustępliwe nic.
O nieroztropne feministki, coście mi uczyniły, przez was świat zaludniają silne, pewne swego kobiety, a ja żeby przetrwać niedzielę musiałam gotować z tego, czego przez wrodzone bałaganiarstwo nie wyrzuciłam.
KASZA JAGLANA z lekko nadpleśniałą marchewką i przeterminowanym mlekiem kokosowym
- kasza jaglana
- mleko kokosowe (Moje było przeterminowane z puszki, ale najzdrowiej oczywiście zrobić je z wiórków.)
- marchewka (Ja znalazłam taką, której na dole wyrastała już pleśniowa broda. Wycięłam starannie części, które uznałam za jadalne. Marchewkę najlepiej samemu wyhodować.)
- orzechy, pestki dyni (Przetrwały, bo jak robiłam porządek to je schowałam do szafki i Pewna Osoba o nich zapomniał.)
- kurkuma, imbir, sól
- olej kokosowy (Mam dodawać, że przeterminowany? Pewna Osoba twierdzi, że oleje się nie starzeją i że daty przydatności to manipulacja koncernów spożywczych.)
Kaszę jaglaną wypłukałam starannie, żeby nie była gorzka. Starłam marchewkę. Na dno głębokiej patelni wlałam małą ilość zimnej wody (szklankę? eee chyba mniej). Dodałam łyżkę kurkumy. Zagotowałam.Wrzuciłam do wrzątku wypłukaną kaszę i startą marchewkę. Całość znów zagotowałam. Dodałam trochę imbiru, mleko kokosowe (pół puszki), poczekałam aż kasza "wessie" wodę i mleko kokosowe. A potem wystarczyło dodać łyżkę oleju kokosowego, orzechy, pestki dyni, odrobinę soli i pieprzu, wymieszać i już.
Najpierw poczęstowałam oczywiście Magdę, ale mimo moich gorących zachęt zjadła niedużo, za to potrawą zainteresował się bogu ducha winny Paweł. To dobry chłopak i - w przeciwieństwie do Magdy - na pewno zawsze by się ze mną kanapką podzielił, tyle że kanapek sobie na warsztat nie przynosił. Pawłowi smakowało tak, że poprosił o przepis. Uprzedzam pytania, nie rozchorował się. Ja tę kaszę jadłam przez dwa dni i też mi nic nie było. Bo nie ma jak zdrowe potrawy domowe.
Lepiej smakuje ze świeżym jabłkiem. Żeby było jako deser można też dodać rodzynki i daktyle (Paweł tak zrobił gotując samodzielnie, dodał też miód. Był efektem zachwycony).
Agnieszka
ja także zrobię jabłkiem. Czy Magda wie, że na dalekim południu z wiadomych powodów nazywają Cię wciąż Karlsonem z dachu? ;)
OdpowiedzUsuńJa jadam kasze jaglaną z owocami i jogurtem. To będzie miła odmiana;)
OdpowiedzUsuńOstatnio jest trend nie wyrzucania niczego, a nawet wyjadania resztek, przepis jak znalazł na czasie ;-)
OdpowiedzUsuńja również zrobię jabłkiem:)
OdpowiedzUsuńZ jabłkiem bardzo dobre:)
OdpowiedzUsuńJa jadam kasze jaglaną z owocami i jogurtem. To będzie miła odmiana;)
OdpowiedzUsuń